Jarmark św. Dominika powoli wraca do korzeni. Po okresie zepsucia w latach 90-tych (handlowano gaciami z Chin i skarpetami - można było kupić to samo co w sklepie, tylko drożej) znowu staje się to ciekawa impreza. Nie powiem - nadal można znaleźć banalne stoiska zwielokrotnione co ulicę (całe sieci handlowe), ale jest coraz więcej atrakcji. Nie dość, że coraz więcej jest imprez towarzyszących, atrakcji nie koniecznie handlowych to i towar jest z roku na rok ciekawszy. Wystawia się coraz więcej artystów i rękodzielników. Obok oscypka z grilla i kiełbasy z Wilna można znaleźć prawdziwe perełki. Ja coś takiego znalazłam! Stare, brudne plastikowe skrzynki na rozklekotanym wózku, a w środku zimna oranżada w lodzie. Roczniki 70 i 80 pamiętają - chociaż za naszych czasów piło się ciepłą (nikt nigdy nie wpadł, aby w sklepie była lodówka do napojów). Mimo to smakowała jak nic innego na świecie. Piło się z gwinta pod sklepem, aby odzyskać kaucję za butelkę lub od razu zamawiało się "na miejscu". Po wszystkim biegło się z powrotem na podwórko beztrosko spędzać czas. Wczoraj na Jarmarku na chwilę te czasy wróciły!
Pamietam te czasy :) jej smak :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam oranżadę :-)
OdpowiedzUsuń