Podczas wiosennych porządków okazało się, że mój stary, dziesięcioletni karmnik przestał być (w delikatnych słowach) reprezentatywny i znacznie odstawał od reszty wystroju. Sklejka po wielu latach (mimo impregnacji) przebywania na mrozie i słońcu pokazała swoje wewnętrzne piękno - dosłownie. W tym momencie zamarzył mi się nowy karmnik - nie powtarzalny i oryginalny. Zaczęłam składać w głowie różne elementy w jedną całość. Tak powstała wizja, którą zaczęłam realizować przy pomocy męża i jego ciężkiego sprzętu. Nie będę ukrywać, że karmnik będzie się składał z wielu precyzyjnych elementów. Wiem, że sezon na budowę karmników zaczyna się na jesieni, ale ja po prostu nie mogę się doczekać, aż na żywo zobaczę urzeczywistniony projekt. Nie opisze Wam efektu docelowego - sami zobaczycie po zakończeniu całego projektu. No to zaczynamy.
Zaczęłam od wyboru podstawy do budowy karmnika. Wchodziła jedynie w grę sklejka, może jakaś grubsza, aby karmnik przeżył dłużej. Aż tu nagle olśnienie!!! Przecież wspaniałą podstawą będzie kafelek, gres! Szukałam, bardzo szukałam imitacji jasnego marmuru lub jakiegoś piaskowca. Niestety nie odnalazłam w markecie budowlanym nic, co by spełniało moje wymagania, a oryginalny marmur wywindowałby cenę karmnika do niebotycznej wartości. Musiałam już na początku realizacji projektu trochę spuścić z wymagań. Wybrałam na podstawę kafel o wymiarach 45 x 45 centymetrów w kolorze powiedzmy "podłogowym".
Czuję, że trochę przesadziłam z wielkością - wpływ przestrzeni marketu budowlanego na postrzeganie proporcji. W sklepie wydawał się akuratny, po przyniesieniu do domu okazało się, że powstanie pałac, a nie karmnik. Cena około 5,50. Do tego wybrałam parę deseczek, klepek, kołeczków, słupków. W tym momencie koszmar. W naszych marketach nie ma towaru pierwszej klasy. Wszystko, co jest wyłożone jest dalszych gatunków. Nie znajdzie się prostej deseczki, bez sęków i skaz. Pierwszy gatunek chyba jedzie do Niemiec, a u nas, z naszych lasów wykładają odpady eksportowe. Do tego kilka klepek kosztowało ponad 60 zł i jeszcze muszę dokupić, ponieważ się okazało, że zabraknie deczko. To jest jakieś zdzierstwo! Metr sześcienny drzewa chyba wyszedłby kilkanaście tysięcy złotych. Nie wiem skąd oni biorą te ceny. Ale trzeba było zainwestować w pomysł.
Na tym etapie zaprzęgłam do pracy męża. Potrzebny był jego sprzęt. W ruch poszła wyrzynarka i szlifierka taśmowa tak zwany "czołg". Trzeba było przygotować precyzyjne klocuszki oszlifowane i nafrezowane.
Po przygotowaniu 24 sztuk długich i 24 krótkich.
Podzieliłam je na pół - 12 takich i 12 takich.
Teraz przystąpiłam do barwienia. Wybrałam dwie nie za ciemne bejce różniące się od siebie odcieniem.
Trzecia bejca widoczna na zdjęciu będzie potrzebna do fundamentu, który urodził się "po drodze". Dlatego również muszę dokupić deseczek. Już musiałam ją dobrać, aby pasowała do reszty. Jako fundament będzie ona od pozostałych trochę ciemniejsza. Na kolejnym zdjęciu widzimy jak mój dzielny pomocnik pomaga barwić klocuszki.
Schnięcie
Teraz przechodzimy do mozolnego tworzenia narożników. W tym celu wzięłam przedmiot o idealnym kącie prostym, na którym będę "budować" narożniki. Całość, aby się nie przesuwała, musiałam dociążyć ciężkim stoperem do drzwi.
Narożniki gotowe - schną.
Na dziś koniec. Ze względu na brak materiałów i święto (nie wolno hałasować) dzisiejszy etap prac kończę i zapraszam na kolejne odcinki relacjonujące postęp prac przy projekcie.
Karmnik zapowiada się wspaniale. Nie mogę się doczekać efektu końcowego. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń